„DOKOŃCZ HISTORIĘ”
Zgodnie z obietnicą Ebenezer Scrooge podniósł pensję Bobowi Cratchitowi, co pozwoliło żyjącemu dotąd w nędzy kanceliście i jego rodzinie, na godne życie, a praca w należycie dogrzanym pomieszczeniu stała się dla Boba przyjemnością. I chociaż znajomi skąpego starca nie do końca wierzyli
w jego trwałą odmianę, cieszył ich najmniejszy przejaw życzliwości ze strony Scrooge’a.
Skąpy i niedostępny dotąd wujaszek stał się stałym bywalcem w domu siostrzeńca – Freda i jego rodziny. Tradycją stały się wspólne, niedzielne obiady, na które Fred z żoną zapraszali krewnego. Ale kiedy pewnego niedzielnego popołudnia bankier stwierdził, ze chciałby z nimi poważnie porozmawiać, czar wspólnych chwil prysł.
- No i koniec przemiany – pomyślał Fred.
Widząc niepewne miny krewnych, Scrooge powiedział:
- Mam dla was propozycję. Jak wiecie, mój dom jest duży, o wiele za duży dla samotnej osoby. Pomyślałem więc, że sprawilibyście mi wielką przyjemność, zamieszkując w nim ze mną … Fred zaniemówił z wrażenia. Przez chwilę pomyślał, że to sen. Nie mógł uwierzyć w to, że z maleńkiego mieszkania przeniosą się do kamienicy, w której każdy z nich będzie miał swój pokój,
a i tak jeszcze kilka pomieszczeń zostanie wolnych. Widząc niedowierzanie siostrzeńca, wujaszek dodał:
- Nie dajcie się prosić, jak najszybciej załatwmy w urzędzie wasz nowy meldunek.
Po kilku dniach wytężonej pracy związanej z przeprowadzką, Fred
z rodziną zamieszkał u wuja. Przesunięta w sypialni Scrooge’a szafa odsłoniła wyjście na balkon. Staruszek nie pamięta, by wiedział o jego istnieniu, a tym bardziej by na nim stał. Gdy minęła noc, wstał o świcie, odsłonił zasłony w oknie i przez szyby wpuścił do pokoju jasność. Panujący dotąd
w pokoju mrok, znikł bez śladu. Scrooge wyszedł na balkon. Lekki wiatr poruszał listki drzew, z których spadały krople porannego deszczu. Wschodzące słońce odbijało się w kałuży. Z zarośli dobiegał śpiew ptaków, a nad kwiatami latały owady. Na barierce usiadł motyl. To paź królowej.
- Rozpoczyna się piękny dzień - pomyślał z zachwytem, a po chwili zapytał sam siebie:
– Jak mogłem tego nie widzieć i to przez tyle lat?
Scrooge stał w zamyśleniu długą chwilę, po czym spojrzał na zegarek i szybkim krokiem skierował się do wyjścia.
Przemierzając ulice Londynu mijał skulone pod ścianami kamienic żebrzące dzieci. Na widok zbliżającego się staruszka nieśmiało chowały się w kąt, lub spuszczały wzrok, by uniknąć pogardliwego spojrzenia „bogatego pana”. Jakież było ich zdziwienie, gdy ów mężczyzna nie tylko nie patrzył na nie z niechęcią, ale dla każdego malca miał przygotowany suty datek i cukierki.
Kiedy zbliżał się do jednego z miejskich omnibusów, nagle zatrzymał się, pomyślał chwilę, by w końcu zrezygnować z podróży.
Gdy wrócił do domu, zwierzył się Fredowi ze swoich wątpliwości.
- Planowałem pojechać do tych biedaków w najbiedniejszej dzielnicy Londynu, aby choć kilku z nich dać parę pensów, tak „na osłodę”, lecz kiedy znalazłem się przy omnibusie, mającym mnie zawieźć na miejsce, naszły mnie wątpliwości: czy obdaruję najbardziej potrzebujących?
- Wujaszku, tam wszyscy są w tragicznym położeniu i nie można stwierdzić, kto najbardziej potrzebuje pomocy – odrzekł zmartwiony Fred, a po chwili dodał:
- Jest takie powiedzenie: dasz komuś rybę – nakarmisz go raz, dasz mu wędkę – nakarmisz go na całe życie. Może mógłbyś pomóc tym ludziom, by wyszli
z nędzy i nie cierpieli głodu …
Słowa Freda nie dawały spokoju bankierowi.
- Co mógłbym zrobić dla tych biedaków? – powtarzał w kółko.
Owocem nieprzespanej nocy było postanowienie wybudowania fabryki. Chociaż do zrealizowania planu Scrooge potrzebował kilku miesięcy, nowy zakład pracy dał zatrudnienie sporej rzeszy dotychczas bezrobotnych nędzarzy.
Gdy pewnego dnia zmęczony Scrooge zbierał się do wyjścia, ktoś zapukał do drzwi kantoru. Zdziwiony spóźnionym interesantem bankier uchylił je, by poinformować o zamknięciu. Nagle stanął jak wryty. Jego oczom ukazała się znajoma postać. Była nią jego wielka miłość sprzed lat – piękna Bella. Zanim Scrooge zdążył powiedzieć, że bardzo żałuje swojego postępowania, które doprowadziło do ich rozstania w przeszłości, Bella oświadczyła, ze już dawno mu przebaczyła, a powodem jej wizyty jest troska o mężczyznę, którego
w przeszłości kochała.
- Gdy tylko dowiedziałam się, że jesteś samotnym, smutnym człowiekiem, postanowiłam cię odwiedzić i powiedzieć ci, ze po złym następuje dobre, więc nie można tracić nadziei. Uwierz w to, że i twój los się odmieni.
- Twoja troskliwość bardzo mnie wzrusza, zwłaszcza po tym, jakiego mnie znałaś – dodał zawstydzony Scrooge. Ale na szczęście wiele się zmieniło. Chociaż byłem złym, pozbawionym ludzkich uczuć człowiekiem i tylu pięknych rzeczy nie dostrzegałem, tyle wspaniałych chwil zaprzepaściłem, los okazał się dla mnie łaskawy i dziś, choć w części, chcę naprawić swoje błędy.
- Nie rozumiem, o czym mówisz – wtrąciła Bella.
- Ja sam tego do końca nie rozumiem – odrzekł. Powiem tylko tyle, że zbudowałem fabrykę, by dać pracę potrzebującym pomocy.
- Nie poznaję cię, ale bardzo się cieszę, ze tak zmieniłeś swoje nastawienie do ludzi, do świata. Skąd więc smutek w twoim głosie?- zapytała kobieta.
- Jak wiesz, zawsze byłem związany z kantorem. Znam się na tej pracy
i z pomocą księgowego Boba nieźle sobie radzę. Prowadzenie fabryki powierzyłem znajomemu, ale on od dawna prosi o kogoś do pomocy, bo przerasta go nadmiar obowiązków. Próbowałem kogoś znaleźć, ale mimo starań nie udało się. Martwi mnie to - odrzekł zasmucony Scrooge.
- Chyba mogę ci pomóc - powiedziała Bella. Mój syn wrócił z Paryża, gdzie pracował w podobnej fabryce i szuka pracy w Londynie.
- Myślisz, że podjąłby pracę w moim zakładzie? – zapytał.
- Warto spróbować – stanowczym głosem odpowiedziała Bella.
Kiedy latarnik zapalał lampy uliczne, Bella i Scrooge zorientowali się, że przegadali ponad godzinę.
- Nie pamiętam, kiedy tak dobrze mi się z kimś rozmawiało - powiedziała Bella. Podobnego zdania był jej rozmówca.
Dawno nie widziani razem znajomi udali się do pobliskiej herbaciarni, by przy dobrej herbatce zakończyć to miłe spotkanie.